Dziś czwartek. Czas na chwilę prawdy. Przyznam, że wiedziałam, iż rekordu nie będzie, bo po urlopie w górach, czyli 1,5 tygodnia temu, waga wskazała 103 (o zgrozo!). W związku z tym dzisiejszy wynik mogę uznac za przyzwoity.
Ostatnio jedna z Czytelniczek zapytała mnie, czy mam jakiś cel, ostateczną wagę, którą chcę osiągnąć i chociaż odpowiedziałam Jej coś o około 70 kg, to było to raczej wymyślone na szybko niż postanowione. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że ustalanie sobie konkretnych, małych celów mogłoby być dla mnie mobilizujące. Celuję więc: do chrztu Maleństwa chcę ważyć 95 kg! Myślę, że to realne przy sporym wysiłku.
Kasiu, pytałaś w komentarzu o trzeci dzień- rzeczywiście, łatwy nie był. Tzn. utrzymałam postanowienia posiłkowe i nawet byłam zmotywowana do ćwiczeń! Niestety, upał w połączeniu z całodzienną i nieustaną opieką nad Łobuzkami dały mi się we znaki i usnęłam przy ich usypianiu... Obudziłam się po 1 w nocy (podobnie zresztą, jak noc wcześniej...) i dałam radę wziąć prysznic i zmienić obszar polegiwania. Nie mam jednak potwornych wyrzutów sumienia, bo bardzo dużo ruszałam się tego dnia. Byłam 3 godziny na plaży (i placu zabaw, który jest obok) z Dziećmi. Podróż w obie strony również przebyłam pieszo (Starszy- na rowerku, Młodszy- w wózku). To był dobry czas. Mieliśmy radości co niemiara! Największą frajdą było spontaniczne pranie krowy Młodszego ;) Wypadła Mu z rąk do wody, więc już nie oponowałam.
 |
Młodszy pierze :) |
Jest jeszcze coś, co wprawiło mnie wczoraj w świetny nastrój. Odwiedziny Zuzy, znajomej jeszcze z czasów mieszkania w Wielkim Mieście. Nie widziałyśmy się ponad 1,5 roku. Chłopaki od razu Ją pokochali, ale miałyśmy też chwilę, by zamienić parę słów. To było dla mnie naprawdę ożywcze spotkanie. Zuza zaskoczyła mnie też prezentem, z którym się u nas zjawiła. Torba gruszek, olej kokosowy i własnoręcznie zrobione masło orzechowe! To było piękne. Poczułam, Zuza, że naprawdę jednoczysz się ze mną w walce o moje zdrowie i kilogramy.
A dziś? Dziś jesteśmy (ja i Dzieci) od popołudnia w domku moich Rodziców nad jeziorem (i w lesie). W taki upał trudno znaleźć sobie miejsce w mieście. Dałam się Tacie wyciągnąć z domu. Jutro dojeżdża Mężu i zostajemy tu co najmniej do poniedziałku. Kąpiel w czystym i delikatnie chłodnym jeziorze sprawia, że choć na chwilę nie czuję się, jak na skwiercząca skwarka na patelni... Chłopcom zabawa w wodzie również bardzo odpowiada. Gorzej z jej zakończeniem ;). Tylko ognisko jest wystarczająco silnym argumentem, choć dziś tego planu nie zrealizowaliśmy. O 19 nadal było prawie 30 stopni (w dzień prawie 40).
Chciałam dziś popływać wpław 30 minut, jednak udało mi się tylko około 15, bo nie mam ze sobą okularów do pływania, a bez nich nie lubię pływać krytą żabką. Pływałam więc żabo-pieskiem: kończyny jak do żabki, a głowa, jak u psa- nad wodą ;). Po 15 min. mój szyjny kręgosłup stwierdził, że to słabe rozwiązanie. Jutro Mężu przywiezie okularki. Będzie lepiej!