sobota, 3 października 2015

Żebyście już wiedzieli

Miało się tak wiele dziać na moim blogu. Zapowiadany w sierpniu wielki powrót nie nastąpił z obiecywaną częstotliwością i efektami. Cóż, nastąpić nie mógł. Czas powiedzieć to otwarcie. Już w połowie sierpnia wiedziałam, że jest nas więcej :). A taki stan, wiadomo, odchudzaniu i przesadzaniu nie sprzyja. Udało mi się zachować do teraz wagę z sierpnia, więc samo to uważam za sukces. Tym bardziej, że podwajamy ilość naszych dzieci! 


Foto: https://www.flickr.com/photos/dianasch/16402574116/

środa, 2 września 2015

Cisza na blogu, a w życiu akcja

U mnie dokładnie tak, jak w tytule. Dzieje się tak wiele, że aż trudno znaleźć chwilę na otworzenie laptopa. Większość spraw internetowych załatwiam przez telefon, ale długiego pisania w tej formie nie znoszę... 
Co u mnie? Właściwie dobrze. Idąc za radą jednej z czytelniczek, póki co przestaję się ważyć (no może żeby emocji na blogu nie zabrakło najwyżej raz w miesiącu stanę na wagę i uwiecznię to dla Was). Nie będę chudła na siłę, ale postawię na dobre samopoczucie i zdrowy styl życia. Jeśli przy okazji schudnę, bardzo się ucieszę. 
Założyłam sobie 95 kg do chrzcin Bratanicy. Nie udało się, ale i tak mam wrażenie, że wyglądałam szczuplej niż 2 tygodnie wcześniej. A czułam się zdecydowanie lepiej! 
Łatwo nie jest, ale w miarę sztywno trzymam się pór posiłków oraz ograniczam cukry i kalorie. Przeprosiłam się też z sałatą ;). 

foto: www.flickr.com Elizabeth Hahn


piątek, 14 sierpnia 2015

Szybki tydzień. Znów czwartek.

Znów czwartek i znów prawie taki sam wynik. Trochę jestem zawiedziona, bo naprawdę bardzo pilnowałam się z jedzeniem (ilościowo i jakościowo) i byłam prawie cały czas w ruchu. 5 dni spędziłam (kilka spędziliśMY) z Dzieciakami nad jeziorem. Mieszkaliśmy w domku letniskowym i bez ustanku byliśmy w akcji. A to pływanie, a to budowanie zamków, zbieranie kamieni, bieganie za pędzącym na rowerku Starszym itd. I ile skwierczenia (słonina tak ma) na słońcu w niemiłosierny upał! 
Cóż, nawet jeśli waga tego nie potwierdza, czuję się o wiele lepiej! I nawet po ubraniach widzę, że nieco luzu jest. Hm, pozostaje mi mieć nadzieję, że może jakieś mięśnie mi się wzmacniają (a one przecież ciężkie są chyba...). 

W minionym tygodniu tylko 2 razy sumiennie przećwiczyłam 30 minut bez przerwy. W pozostałe dni zajęta byłam aktywnościami fizycznymi, o których wspomniałam. 

Zaczyna się czas, w którym coraz mniej brakuje mi cukru (w jakiejkolwiek postaci). Coraz łatwiej sięgam po ogórki gruntowe i sałatę jako podwieczorek. Oby tego nie zaprzepaścić. 

czwartek, 6 sierpnia 2015

Czwartek i waga

Dziś czwartek. Czas na chwilę prawdy. Przyznam, że wiedziałam, iż rekordu nie będzie, bo po urlopie w górach, czyli 1,5 tygodnia temu, waga wskazała 103 (o zgrozo!). W związku z tym dzisiejszy wynik mogę uznac za przyzwoity.
Ostatnio jedna z Czytelniczek zapytała mnie, czy mam jakiś cel, ostateczną wagę, którą chcę osiągnąć i chociaż odpowiedziałam Jej coś o około 70 kg, to było to raczej wymyślone na szybko niż postanowione. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że ustalanie sobie konkretnych, małych celów mogłoby być dla mnie mobilizujące. Celuję więc: do chrztu Maleństwa chcę ważyć 95 kg! Myślę, że to realne przy sporym wysiłku. 

Kasiu, pytałaś w komentarzu o trzeci dzień- rzeczywiście, łatwy nie był. Tzn. utrzymałam postanowienia posiłkowe i nawet byłam zmotywowana do ćwiczeń! Niestety, upał w połączeniu z całodzienną i nieustaną opieką nad Łobuzkami dały mi się we znaki i usnęłam przy ich usypianiu... Obudziłam się po 1 w nocy (podobnie zresztą, jak noc wcześniej...) i dałam radę wziąć prysznic i zmienić obszar polegiwania. Nie mam jednak potwornych wyrzutów sumienia, bo bardzo dużo ruszałam się tego dnia. Byłam 3 godziny na plaży (i placu zabaw, który jest obok) z Dziećmi. Podróż w obie strony również przebyłam pieszo (Starszy- na rowerku, Młodszy- w wózku). To był dobry czas. Mieliśmy radości co niemiara! Największą frajdą było spontaniczne pranie krowy Młodszego ;) Wypadła Mu z rąk do wody, więc już nie oponowałam.
Młodszy pierze :)
Jest jeszcze coś, co wprawiło mnie wczoraj w świetny nastrój. Odwiedziny Zuzy, znajomej jeszcze z czasów mieszkania w Wielkim Mieście. Nie widziałyśmy się ponad 1,5 roku. Chłopaki od razu Ją pokochali, ale miałyśmy też chwilę, by zamienić parę słów. To było dla mnie naprawdę ożywcze spotkanie. Zuza zaskoczyła mnie też prezentem, z którym się u nas zjawiła. Torba gruszek, olej kokosowy i własnoręcznie zrobione masło orzechowe! To było piękne. Poczułam, Zuza, że naprawdę jednoczysz się ze mną w walce o moje zdrowie i kilogramy. 
A dziś? Dziś jesteśmy (ja i Dzieci) od popołudnia w domku moich Rodziców nad jeziorem (i w lesie). W taki upał trudno znaleźć sobie miejsce w mieście. Dałam się Tacie wyciągnąć z domu. Jutro dojeżdża Mężu i zostajemy tu co najmniej do poniedziałku. Kąpiel w czystym i delikatnie chłodnym jeziorze sprawia, że choć na chwilę nie czuję się, jak na skwiercząca skwarka na patelni... Chłopcom zabawa w wodzie również bardzo odpowiada. Gorzej z jej zakończeniem ;). Tylko ognisko jest wystarczająco silnym argumentem, choć dziś tego planu nie zrealizowaliśmy. O 19 nadal było prawie 30 stopni (w dzień prawie 40). 
Chciałam dziś popływać wpław 30 minut, jednak udało mi się tylko około 15, bo nie mam ze sobą okularów do pływania, a bez nich nie lubię pływać krytą żabką. Pływałam więc żabo-pieskiem: kończyny jak do żabki, a głowa, jak u psa- nad wodą ;). Po 15 min. mój szyjny kręgosłup stwierdził, że to słabe rozwiązanie. Jutro Mężu przywiezie okularki. Będzie lepiej!


środa, 5 sierpnia 2015

Siłownia

Szykowałam taki ładny post i... zasnęłam  przy usypianiu Chłopaków. Teraz jest już prawie środek nocy. Ja ledwo widzę na oczy. Piszę przy użyciu telefonu...
Jest się jednak czym pochwalić. Dieta utrzymana przez te 3 ostatnie dni! (No, tylko mała wpadka z łykiem słodkiego jogurtu mi się zdarzyła, ale odpokutowałam to ćwicząc dziś 2 razy po około 35 minut! Raz- rozgrzewka plus ćwiczenia na zdrowy kręgosłup. Dwa- siłownia na świeżym powietrzu. Mimo upału udało się poćwiczyć popołudniu!

Dziękuję Wam za tak żywe komentowanie! To naprawdę napędza mnie i bardzo motywuje!

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

To już naprawdę powrót

Ech, miało być tak pięknie i z Mężusiem, ale trochę Mu wena uciekła... I mnie chyba też. 

Natchnienie do powrotu do odchudzania (a właściwie zdrowego trybu życia) wracało do mnie przez ostatnie dni, ale dziś osiągnęło kulminację (zachęcam do przeczytania posta pierwszego "Dlaczego z miłości"?, w którym wyjaśniam o co w tym blogu chodzi ;) Skąd kulminacja? Nie mogę się tym nie podzielić. Zostaliśmy poproszeni (ja i Mężu) o zostanie rodzicami chrzestnymi mojej malutkiej Bratanicy :)! Tak się cieszymy! To będzie moja pierwsza chrześniaczka! I pierwsza nasza córka ;). 

Chciałabym nie tylko mieć siłę, by bawić się z Nią (i całą czwórką "naszych" dzieci), ale i przyzwoicie wyglądać w sukience na chrzcie. Nie marzę nawet o tym, że będzie to opcja "zgrabnie", choć na wersję "bez drugiej pupy (zwisającego dużego brzucha) z przodu" mam nadzieję. A wyzwanie jest tym większe, że mam tylko 3 tygodnie (!). Muszę przewalczyć pierwszy tydzień. Później już ruch jest coraz większą i większą przyjemnością. 
Powinnam też przeprosić się z rukolą i sałatami... Ostatnio prawie w ogóle nie jadłam sałat. Pewne zdarzenie o tym zaważyło. Ponad 2 miesiące temu kupiłam w Biedronce pudełko rukoli i (jak to miałam w swoim zwyczaju) zamierzałam spałaszować na raz, listek po listku, przynajmniej połowę porcji. Co więcej- umyłam (niestety, dość pobieżnie) zielsko, choć na opakowaniu napisali, że nie trzeba myć. Zjadłam ze smakiem sporą gromadkę zieleniny z mojego talerza. Po chwili do konsumpcji swojej porcji przystąpił Mężu. Po kilku gryzach wyłowił z rukoli zwłoki... dorodnego pająka (takiego dużego z czarnymi grubszymi kończynami!). Co prawda nie boję się pająków i trudno obrzydzić mi jedzenie, to jednak widok ciała tego stworzenia w rukoli "gotowej do spożycia" wstrząsnął mną wyjątkowo. Musiałam mocno powstrzymywać się przed przedwczesnym uwolnieniem zjedzonego zielska. ...i od tamtej pory nie byłam w stanie przełknąć nic sałatopodobnego... Dopiero dwa dni temu zrobiłam i zjadłam (choć z lękiem) sałatkę.


Na dziś tyle wynurzeń. Do ważenia wracam w czwartki. Do diety i ćwiczeń od zaraz tj.od poniedziałku 03.08. 

Foto: flickr.com

wtorek, 16 czerwca 2015

Żyję

Czytelnicy, żyję! Nie będę się tłumaczyć, szczególnie pisząc z telefonu... Co więcej,  nastąpi rewolucja! Mężu zabrał się za odchudzanie!!! Chyba na stronie głównej będę musiała napisać: "chudniemy z miłości". Powiedział,  że chce współtworzyć tego bloga. Co myślicie o tym,  by notatki Męża zaczynały się po prostu od "Męskim okiem", a moje: "Kobiecym okiem"? :) co w ogóle myślicie o tym, byśmy oboje pisali tu?

wtorek, 26 maja 2015

Ledwo żywa

Znów z komórki.  Znów bez zdjęcia.  W wadze wyczerpała się bateria... Poważnie. Jutro spróbuję kupić.
Mam bardzo pracowity czas związany z moją firmą. Dzieje się tak dużo,  że ledwo ogarniam sprawy niezbędne,  więc na przyjemne pozostaje niewiele lub zero czasu...
Dziękuję,  że zaglądasz i wierzysz w to, że w końcu nie tylko napiszę coś więcej z sensem, ale i że wrócę na poważnie do postanowienia z pierwszych notatek.

czwartek, 21 maja 2015

Nocnie z telefonu

Moi Wierni Czytelnicy! (Ale odezwa do narodu mi wyszla) Wbrew wszelkim pogłoskom oświadczam,  że żyję i mam się dość dobrze. Mój kręgosłup wraca do normy. Jestem już na etapie, w którym bardziej boli mnie ... mięsień (by dosadnie słów nie używać) po zastrzykach niż plecy.
Zamierzam od poniedziałku wrócić do pół godzinny ćwiczeń dziennie. Powrót do diety też by mi się przydał...
Kto z Was podejmuje ze mną dietowo-cwiczeniowe wyzwanie od poniedziałku? Kasiu, wracasz?
Zdjęcia ładnego dziś nie ma, bo z telefonu nie lubię ich wrzucać.  :)
PS.  Ratujcie mnie.  W ogóle nie mam ostatnio ochoty na warzywa i owoce...

czwartek, 7 maja 2015

Czwartek

No tak, miałam kupić specjalne skarpetki na wyniki poniżej 100 kg ;) Cóż, obecna sytuacja z kręgosłupem nie daje mi swobody w poruszaniu się nawet w domu, więc o wyjściu do sklepu tym bardziej nie ma mowy. Oto dzisiejsze zdjęcie:
Liczyłam na to, że wynik będzie lepszy, ale odkąd padłam do łóżka, przestałam się łudzić... Szkoda, że te trudności przyszły właśnie wtedy, gdy dzień wcześniej napisałam (bo tak poczułam), że polubiłam ruch. Miałam ambitne plany ćwiczeniowe... A teraz mogę jedynie pilnować, by nie jeść dużo, bo nawet na to, co jem mam niewielki wpływ, leżąc w łóżku. No dobra, może już dziś nie jest tak źle. Wstaję i nieco chodzę, ale i tak za kuchnię się nie zabieram... Marzy mi się micha takiej zdrowej sałatki ę ą z dobrym sosem... 
Myślę sobie od jakiego lekarza rozpocząć naprawę mojego kręgosłupa... Większość ludzi mówi mi, że od ortopedy, część od razu poleca neurologa. Zastanawiam się też, jak długo będzie trwało dochodzenie do formy. Kiedy będę mogła bez obaw wsiąść na rower, kiedy wrócę do ćwiczeń itp. Oby szybko...
Skąd ta dziesiątka? Bo odkąd założyłam bloga schudłam już ponad 10 kg! To niesamowite. Wyobrażam sobie np. 10 kg mąki lub 10 kg słoniny (!) i myślę sobie- kurcze, to naprawdę sporo! Dzięki Wam za motywowanie mnie i wspieranie. Pracujmy dalej!

Kasiu, kolejny dzień wyzwania za Tobą! Super, że piszesz o tym na moim blogu w komentarzach. To dla mnie wręcz wyróżnienie :). A jak u Ciebie, Anonimowa B.? Czyżbyś zniknęła z Internetu z powodu kolejnej choroby Dzieciaków? Oby nie... Kto dziś poćwiczy 30 min. za mnie? :)

Foto: http://www.jiscdigitalmedia.ac.uk/images/blog-ten.jpg

wtorek, 5 maja 2015

Kręgosłup

No to jest niewesoło... Nie ćwiczyłam wczoraj, dziś i nie wiem kiedy poćwiczę... Wczoraj coś niepokojącego stało się z moim kręgosłupem. Nie dźwignęłam niczego. Poranek jak zwykle. Dzieci ubrane do wyjścia (podwiezienie Starszego do przedszkola). Przypomniałam sobie jeszcze o przygotowaniu drugiego śniadania i nagle, myjąc winogrona, poczułam bardzo silny ból w kręgosłupie, w końcu nie dałam rady odrywać winogron z kiści. Ledwo doszłam do łózka. Padłam na plecy i nie wstałam prędko... Nawet na bok nie mogłam się obrócić. 
Przyjechał lekarz rodzinny, przepisał zastrzyki, tabletki i kazał leżeć. Niezbyt ciekawie... Ale już dziś bez pomocy doszłam nawet do łazienki (wczoraj Mężu musiał mi pomóc, a i tak kwiczałam z bólu). Udaje mi się też przewrócić na chwilę na bok. Mniej boli, więc chciałabym już biegać po domu, gotować obiadki i sprzątać, ale Mężu nie pozwala. Lekarz też kazał leżeć. Ile można leżeć? Fakt, nadrabiam firmowe zaległości, czytam, ale mogłabym coś jeszcze... 
Ciekawe co mi się stało, kiedy minie i co jeszcze przede mną? A stało się to wszystko - o ironio - właśnie wtedy, gdy wróciłam do ćwiczeń na ZDROWY kręgosłup. Łup. 
Kasiu, już drugi dzień wyzwania za Tobą. Gratuluję! I przepraszam, że nie ćwiczę z Tobą... Ty musisz teraz ćwiczyć za siebie i za mnie ;). Anonimowa B., a jak Twoje ćwiczenia? Zaczęłaś od poniedziałku? A Ty, czytelniku, ruszyłeś się dziś? :)
Dziewczyny, dołączę do Was, jak tylko będę mogła! Póki co wspieram modlitwą i trochę postem, bo skoro już muszę leżeć, to i jedzenie ograniczam. Nie mam jak spalać, a nie chcę dodatkowego tłuszczu. 

Foto: flickr.com

niedziela, 3 maja 2015

Rowerowo

Wygląda na to, że znów polubiłam ruch. Codziennie ćwiczę, a dziś udało nam się wyjechać całą rodziną (ja, Mężu i Łobuzki) na niezłą przejażdżkę rowerową. Jeździliśmy ponad 1,5 godziny z chłopakami w krzesełkach rowerowych (okazuje się, że drugie krzesełko zdobyliśmy w 10 minut, dzwoniąc do pobliskiej wypożyczalni rowerów). Może nie jest to oszałamiający wynik, ale oboje mamy za sobą naprawdę sporą przerwę w jeżdżeniu. Jeździliśmy trochę po okolicy, a skończyliśmy na tzw. kaskaderce w lesie nad jeziorem. Jest to ścieżyna bardzo malownicza i niemniej wymagająca (góry i doliny z masą korzeni do omijania). Jechałam tą trasą z sentymentem. W dzieciństwie wielokrotnie pokonywaliśmy ją na przejażdżkach rowerowych z Tatą (Mama bała się kaskaderki ;) ). Mężu zrobił to po raz pierwszy- był zachwycony! To był naprawdę fajny czas, choć kilka razy się zasapałam, to było warto! A Wy wyciągnęliście z nor i wyczyściliście już swoje rowery na wiosnę? 
To nie są nasze rowery, ale też dwa i w mojej ulubionej czerwieni :)

Kasia i Anonimowa B. podejmują ze mną od jutra wyzwanie 30 min. ćwiczeń dziennie. Może ktoś jeszcze do nas dołączy. Myślimy też na jakimś "karniaczkiem" za niewywiązanie się z umowy. Jakieś pomysły? 


Foto: www.flickr.com   Maphl74, Dennis Skley 

czwartek, 30 kwietnia 2015

Czwartkowo!

Nareszcie udaje mi się zamieścić w czwartek czwartkowy post. Będzie krótko, bo z komórki i z wielkim zmęczeniem.  Dzieci nadal chore=nieprzespana noc + marudny dzień. 
Ważenie było. Zdjęcia nie ma. Musicie mi zaufać na słowo, że waga wskazała dziś: 99,9. Ha, poniżej 100 jednak! ;).
Udało mi się tez poćwiczyć.  O wiele lepiej mi z ćwiczeniami.  Zaliczyłam jednaj niezłą wpadkę.  Spacerując po mieście z Młodszym (on nie ma goraczki) natrafiłam na nową budkę z lodami. Dziś było otwarcie.  Rozdawali za darmo. Ja właściwie nie lubię lodów... I zupełnie nie wiem, dlaczego się nim poczęstowałam... Ech.

środa, 29 kwietnia 2015

Udało się

Wiem, że to niewielki sukces, ale i tak pozwoliłam sobie ucieszyć się nim. Zrobiłam dziś swój 30-minutowy zestaw ćwiczeń! Po prawie miesięcznej przerwie. Nie było łatwo, bo Dzieci chore, więc z dzień ani chwili. Dopiero gdy zasnęli poćwiczyłam. Myślałam, że bardziej straciłam kondycję. Pamiętam, że po pierwszym razie ever z tymi ćwiczeniami byłam o wiele bardziej zasapana. Dziś było mi nawet przyjemnie! Jutro też poćwiczę!

foto: https://www.flickr.com/photos/denisdefreyne/1040165363

wtorek, 28 kwietnia 2015

Pies uciekł, wena uciekła.

Ech, tak, czwartek minął- zdjęcia ni ma. Ha, a to nie prawda! Zdjęcie jest, jeno publikacji ni ma ;)
Zrobiłam tę fotkę w ostatni czwartek rano i od tamtej pory codziennie zamierzałam napisać. W czwartek wieczorem miałam poćwiczyć. "Napiszę po ćwiczeniach, będzie się czym pochwalić"- pomyślałam sobie. Jednak jako że nie poćwiczyłam i nie było się czym chwalić, postanowiłam czekać do kolejnego dnia. Postanowienia takie same. Efekt... też taki sam. Niestety. W końcu zaczęliście pytać, czy żyję w związku z tym piszę, jednak do pochwał powodów brak...
Wybaczcie moje stopy w wersji saute... Mam nadzieję, że nikogo nie zniesmaczają. Może kiedyś zaprezentuję je w ciekawszym wydaniu ;). 

A skąd taki tytuł? Bo naprawdę pies uciekł. Taki nasz podwórkowy, wieloletni wyjadacz resztek. No właśnie- wyjadacz... Odkąd przestałam kończyć po dzieciach to on dostawał pozostawione przez Łobuzków smakołyki. Czmychnął w Wielki Czwartek. Podobno z suczką sąsiadów. Wykopali podkop... Suczka cywilizowana, luzem na podwórku chowana, a nasz wariat z kojca. Ona po 2 dniach wróciła, naszego nie ma po dziś dzień. I znów pojawił się problem resztek. Chyba małego wieprzka musimy sobie kupić. Nie dość, że nie będzie problemu z resztkami, to i jeszcze po nim za wiele ich nie zostanie (już mi ślinka leci, bo mięsożerna to ja jestem).

Dzięki wszystkim nowym komentującym za zainteresowanie i starym za wierność. Jutro już NAPRAWDĘ poćwiczę! I notkę Wam o tym napiszę, jak już sapać przestanę, bo pewnie bez tego się nie obejdzie po takiej przerwie. Anonimowa B., dołączasz do mnie? Może ktoś jeszcze podejmie wspólne wyzwanie 30 min. ćwiczeń codziennie? Mój kręgosłup ewidentnie domaga się uwagi. Może Twój też?

A wiecie co jeszcze? Przestałam już definitywnie karmić piersią. I tak sobie myślę, że te dość przyzwoite wskazania wagi, mimo braku moich starań ostatnio, to chyba po części efekt zakończenia laktacji. Wiem, że to może głupio zabrzmi, ale moje piersi dawno nie były tak małe. "Małe" to pojęcie względne, bo i tak miseczki mają wielkość, jak to zwykłam nazywać, "pod koniec alfabetu" ;). Jednak skoro różnicę zauważył nawet mój Mężuś, to coś jest na rzeczy ;). (Kochanie, pozdrawiam Cię!)

Na koniec wklejam zdjęcie, którym rozbawił mnie ostatnio mój Mąż. I powiem Wam, że coś w tym jest:






piątek, 17 kwietnia 2015

Czwartek w piątek z konferencji

Zdjęcie wykonałam wczoraj, ale dopiero dziś je zamieszczam. Czwartek był bardzo gorący. Pakowanie, ogarnianie,  zakupy, gotowanie. A dziś w środku nocy wyjechałam do stolicy. Matka pojechała się kształcić,  a co! :) Konferencja pedagogiczna w pociągającej dziedzinie. Może jeszcze nadaję się do czegoś poza gotowaniem i sprzątaniem? Bardzo potrzebuję wzmocnić swoją wartość na pozadomowych obszarach... I bardzo mam chęć działać!
Ale do rzeczy. Blog o odchudzaniu zobowiązuje do pisania głównie na temat. Spadku wagi nie ma tym razem. I mnie to nie dziwi. Może nie pofolgowalam sobie zupełnie, ale dobrze też nie jest. W lodówce mniej i mniej warzyw. Coraz częściej kanapki. Zdarzają się słodkości. Słabo.  No i ćwiczenia... zaniedbane. A bolący (znów! ) kręgosłup dopomina się swego. Jakoś nie mogę przełamać tej niechęci. 
Wstyd mi się przyznać, ale wykrzesanie z mojego wnętrza wewnętrznej motywacji jest jak rozpalanie ognia w oceanie... Kurcze, chyba jednak tradycyjny model edukacji, przez który zostałam przepuszczona, mnie spaczył. Potrzebuje wzmocnienia... A widzę,  że poczytność bloga spada, komentarze pojedyncze...
Trudne to.
A wiecie co jeszcze? Jest pewna nowina! Wczoraj powiedziałam mojemu Mężowi o istnieniu tego bloga. Ciekawe, kiedy tu zajrzy i coś skomentuje :)

wtorek, 7 kwietnia 2015

Czwartkowo we wtorek

Alleluja! Chrystus zmartwychwstał!

W Wielki Czwartek nie zajmowałam się ważeniem i pisaniem- zbyt ważny dzień, by prozą życia się zajmować ;). Dziś za to nadrabiam zaległości. Demotywacja minęła po kilku dniach. Co prawda do ćwiczeń jeszcze nie wróciłam, ale zaczęłam więcej się ruszać i wróciłam do właściwego żywienia. Dzisiejsze wskazanie wagi zaskoczyło mnie i ucieszyło zarazem!
... chyba muszę kupić zestaw nowych skarpetek :) Co to ja jeszcze obiecałam, że zrobię, jak będę ważyła dwucyfrowo...?

Dziś krótko, z życzeniami nie zmarnowania czasu zmartwychwstania (wciąż wszak trwa oktawa!).

poniedziałek, 30 marca 2015

Demotywacja


Słabo jest.
Nie chce mi się nawet pisać.
Od 4 dni zero ćwiczeń.
Nastrój podły.
Dwa paski czekolady zjedzone przed chwilą.
Coraz mniej warzyw w lodówce.
I tak nie zejdę do 100 na Święta.
Przygnębienie.
Tyle.

Foto: darwin Bell flickr.com 


czwartek, 26 marca 2015

Czwartkowo

Dziś kolejna "chwila prawdy". Nie ma rewelacji, ale i źle chyba nie jest. Tym bardziej, że teraz u mnie czas w cyklu, gdy więcej wody zatrzymuje się w organizmie ;). 
Nie sądzę, że uda się do Świąt zejść poniżej wyniku 3-cyfrowego... Cóż, nie to w Świętach najważniejsze, dzięki Bogu! :) 

Wracam do normy po rozstrojeniu w Warszawie. Łatwiej mi trzymać pory posiłków i mniej mam okazji do niezdrowego jedzenia. 

Ćwiczę teraz więcej niż zwykle, bo Mężuś wyjechał na 3 dni z kluczykiem do samochodu w kieszeni. Zainspirowało to nas do zakupu krzesełka rowerowego (nareszcie!). Codziennie rowerem odwożę i odbieram Starszego z przedszkola! To niezły wysiłek, chociaż daleko nie jest (nieco ponad 1 km), jest sporo wzniesień terenu, więc mam gdzie się zmęczyć. Synek jest zachwycony nową formą transportu! 

niedziela, 22 marca 2015

Powrót

Był wyjazd to i powrót być musi. Dobry czas mieliśmy w Stolicy. Załatwiliśmy kilka spraw, kupiliśmy pralkę (hurra!), a P. w przypływie dobrego serca, kupił mi smartphone, dzięki któremu będę mogła bardziej panować nad moimi firmowymi sprawami mobilnie (wspaniale!). Poza tym odwiedziliśmy rodzinę Mężusia i pojeździliśmy komunikacją miejską (Starszy to uwielbia!). 

A sprawy odchudzaniowe? Tak sobie... Jak widzicie, nie było pomiaru wagi w czwartek, bo i wagi nie było na podorędziu. Myślałam sobie, żeby zważyć się dziś, ale nie... Boję się ;) Poczekam do czwartku! Rzeczywiście, trudniej było mi przestrzegać swoich "zdrowych" zasad na wyjeździe (nawet mimo tego, że przygotowałam 3 słoiki zupy i 20 malutkich pulpecików z indyka na wyjazd!). Nie ćwiczyłam- nie było ani czasu, ani warunków. Zjadłam nieco więcej słodkiego niż normalnie. Kilka razy coś tam skończyłam po dziecku i raz jadłam po 21 (babskie ploty w restauracji...)! 

Szczerze pisząc, opadła mi trochę motywacja przez ten czas... Dziś już niewiele brakowało, bym otworzyła czekoladę Milkę, która leży u nas w szafce i czeka na lepsze czasy. Oby ten spadek motywacji był chwilowy...

Foto: flickr.com Filip Bramorski  

środa, 18 marca 2015

Wyjazd

Długa przerwa w pisaniu nastąpiła. Z jednej strony to dobrze (bo Mąż w domu na dłużej został), z drugiej źle (bo jak nie piszę i nie czytam komentarzy, to łatwiej się demotywuję, no i zawodzę oczekiwania czytających z wypiekami na twarzy ;)  ). Zauważam, że gdy Mężu jest w domu, rzadziej piszę. Generalnie o blogu nic nie wie (choć mam wrażenie, że się domyśla) i chyba póki co nie chcę Mu mówić. A trudno mi czekać w jednym łóżku aż zaśnie, a później z niego wyskakiwać po kryjomu, by pisać.

Co u mnie na polu walki? Ciągle za mało piję. I przez kilka ostatnich dni prawie nie mogłam patrzeć na warzywa (przesyt?)... Dzięki Bogu, trzymam pory posiłków i nie podjadam. Chociaż wczoraj zrobiłam coś z działań zakazanych- kupiłam sobie w biedronce małą wodę smakową. Co gorsza- wypiłam ją własno... no właśnie- włanogębnie! Jak mi smakowała... Ale nie powiem, żebym miała ochotę na więcej. 

Dziś i wczoraj zawaliłam ćwiczenia. Wczoraj- zasnęłam przy usypianiu Dzieci, a dziś- tak się nagimnastykowałam przy dokładnym sprzątaniu samochodu i do tego (nie przy sprzątaniu) coś mi chrupnęło w kolanie i boli, więc odpuściłam. (Spoglądając na poniższe zdjęcie myślę sobie: "czemu dzieci tak wolno rosną..." ;)

Obawiam się, że w związku z powyższymi mogę nie mieć postępu w czwartek... A właśnie, w czwartek- nie wiem, czy wyślę piękne ;) zdjęcie z pomiaru i czy w ogóle pomiar będzie, bo wyjeżdżamy na kilka dni i przyznam, że tylko wagi nam w samochodzie pełnym gratów brakuje :P. Może tam, gdzie będziemy nocowali będzie waga.
Hmm... A tak sobie marzyłam, żeby do Wielkanocy ważyć mniej niż 100...

Cieszę się bardzo, że kilka nowych osób zaczęło czytać w tym tygodniu! I dziękuję "starym" (wybaczcie, Dziewczyny!), że są wierni i wspierają! 


Foto: https://www.flickr.com/photos/wwworks/6138545997
https://www.flickr.com/photos/tf28/4390146978/in/photolist-dDHwC-7X79Hd-ceBdZu-5UHweP-6hBRKR-24dtK3-9ZfnvR-dXZFVb-bJ4ZDt-8dwvPx-7FWDKh-wLCqg-3AqaFn-7rQZD4-7vQXxZ-PVatS-9hNZAN-67Dr7A-5S1Uun-8R4Fae-jpHra1-46YL9h-98mtgg-8GN1DY-5Dsp4M-bTw6uz-qZnQpA-83qQCD-6gjUV9-5MXbEn-6vsJ1s-9gAKEo-9XB7wk-abibAQ-7T6CzR-6QAJnt-dVyYP4-dXnZfV-bkWZTv-KQR7h-ogrk5H-4LAYPm-9X9jz-7sufW6-dxgsqB-niMrx1-pDqzbJ-ryVgR3-aewgs6-4zUJhV

czwartek, 12 marca 2015

Postęp i obietnica

Co tu dużo mówić. Jest radość. Kolejny tydzień przynosi nie tylko dobre samopoczucie, ale i konkrety:
Jak zejdę poniżej 100 kg, kupię sobie wyjątkowy zestaw skarpetek do zdjęć dla Was :)

Najfajniejsze jest to, że głodna robię się dopiero po ponad 3 godzinach, czyli dokładnie w porze na posiłek. Smakuje mi to zdrowe jedzenie! To poprzednie zdjęcie z jeleniami chyba nie było przypadkiem ;). 
Napiszę dyskretnie, że wczoraj założyłam stanik, który od miesięcy leżał na gromadce: "może kiedyś będzie dobre" i czekał na lepsze czasy. Tak, zdecydowanie najbardziej czuję, że jest mnie mniej na plecach, łopatkach, w talii. Już prawie nie zwisa tam nic :P (wiem, wiem, wszyscy, którzy to czytają i noszą rozmiar poniżej 44 popukają się pewnie w głowę, ale ja tam się cieszę z moich 103 kg -nie sprawdzajcie tylko, jak fajnie jest tyle ważyć! ;) ). 

Jest jeszcze coś świetnego poza tym, że Mężu zaczął ze mną ćwiczyć. Rozmyślałam sobie głośno, jak miło byłoby w 4 rocznicę ślubu ważyć tyle, ile w dniu ślubu- 89 kg. Usłyszał to mój Luby i obiecał mi, że jeśli tak będzie to on funduje nam pobyt w tym samym hotelu, w którym spędziliśmy naszą noc po-poślubną (tak, TĘ wyjątkową)! Szczerze mówiąc, będzie musiał nieco zaryzykować, bo apartamenty trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem ;). 

I ostatnia myśl. Zobaczyłam dziś w Internecie takie zestawienie dwóch zdjęć tej samej kobiety: 
1. około 100 kg (na oko) 2. około 60 kg. - Jaka to szalona różnica. Patrząc na to zdjęcie kobiety przy kości, nie sądziłam, że mieszka tam (w tym ciele) taka zgrabniutka dziewczyna. Hmm... Zastanawiam się, czy we mnie też taka mieszka...


Foto: flickr.com  Adriana Cecchi



poniedziałek, 9 marca 2015

Razem

Intensywnie małżeński weekend za nami. Dobry czas. A co więcej, zaskakujący! - Mój Mężu dał się namówić na wspólnie ćwiczenia! A łatwo nie było. Zanim jeszcze zaczął ćwiczyć, stwierdził, że na pewno są babskie. Zaproponowałam więc, że dziś ćwiczy ze mną mój babski zestaw, a ja z nim jutro przećwiczę jego męski. Zgodził się. Z początku żartował sobie trochę zamiast solidnie ćwiczyć, ale po kilku minutach się wkręcił- nawet oddechu pilnował! ;) Co chwila tylko jęczał: "jeszczeeeee?" albo: "za dużo tych powtórzeń". Generalnie spocił się jako i ja po pierwszym razie z ćwiczeniami. Pomarudził. A po kąpieli powiedział (z lekkością poruszając barkami): "może i nie głupie te twoje ćwiczenia...". Kolejnego dnia, w niedzielę, przyłączył się do mnie bez namawiania! Miło ćwiczy się razem. 

W sobotę znów byłam wystawiona na niezłą próbę. Trzydziestka Brata. A oni zawsze takie dobre jedzenie robią... Udało się zjeść w normie (chociaż pewnie powinnam ze 3 gryzy mniej ;) ). Najtrudniejszy moment był przy czekoladowym fondue... Zjadłam tylko 1 kawałeczek jabłka ledwo muśnięty czekoladą, a tak bardzo miałam ochotę na więcej... 
Zaczynam czuć, że mniej sadełka wisi mi na łopatkach. I stanik zapinam na inne haftki! Hurra. Może już jesienią będę gotowa na kolejne Maleństwo... 

Foto:https://www.flickr.com/photos/37149125@N04/10964338554/in/photolist-hGT6RU-cZNLPj-df6zYs-4q31mb-dQqkaa-hLeWcc-f8y7BF-4w8u91-iBKw4u-8hggqC-4KAnAS-nh3YSZ-mwxb5R-8VqaLD-8rRXHb-9pPtQb-5dZxxC-fQtSv-dsqYgA-4wxp9-67xDTH-iRi5YQ-xik65-3xNWC-p8WSWK-8oDy4n-gkfDz-omC1fJ-4J9i43-dgAEZ-bJweSx-8oFc3g-aLK2LB-oZDs6d-6trz1A-f42eRr-4GHjWv-qZVerS-7iu3HB-hxMzrj-atHcjy-efGbhg-m3Hd5R-nkaS8T-9XRadb-7wtaZb-5J3uv9-4VaiQT-eKPwbJ-atYo2W

czwartek, 5 marca 2015

Postęp :)

Dziś będzie krótko. Postęp jest. Kolejny spadek wagi to miłe uczucie :) 
Ważę już łącznie o ponad 4 kg mniej!
Choć za mną bardzo zabiegany dzień, to udało mi się zmusić siebie do wieczornych ćwiczeń.
I zrobiłam je bardzo solidnie! Coraz mniej mnie męczą. Myślę, że za jakiś czas powinnam wybrać ambitniejszy zestaw ;)

Niestety, również dziś małą wpadkę jedzeniową zaliczyłam. Przesadziłam nieco z kolacją, bo wygrała w mojej głowie myśl: "Nie chcę, żeby się zmarnowało". Skończyłam lazanię od Mamy (3/4 porcji), obiadową surówkę i 1 frankfurterkę... Smaczne było, ale na pewno za ciężkie na kolację i trochę za dużo. -To była jedna z motywacji solidnych ćwiczeń (przedłużyłam je sobie nawet o kilka minut). Chyba zaczynam lubić ćwiczenia. Lepiej się po nich czuję- i fizycznie, i psychicznie. A więc wszyscy, który to czytacie, a jeszcze dziś nie ćwiczyliście- pupcie w górę i do dzieła! :) 


środa, 4 marca 2015

Zmęczenie

Jestem nieco zmęczona. Nie dietą, ale w ogóle. Taki teraz mam czas. Trudno mi zebrać myśli, słabo się wysypiam (Młodszy budzi się kilkanaście razy w nocy), Mężuś znów na kilka dni poza domem... Dziś cały dzień (od 9 do 15) jeździłam po okolicy dalszej i bliższej w poszukiwaniu kwater dla jakichś tam (nieważne) dzieci na wakacje... Później: odebrać Starszego z przedszkola, nakarmić obu, ogarnąć dom, pojechać ze Starszym na koncert do szkoły muzycznej, znów nakarmić, wykąpać, położyć spać. Może nie powinnam tego pisać, bo mało ma to wspólnego z moim odchudzaniem. Chociaż- dziś nieco ma- przez to zabieganie i zmęczenie nie udało mi się poćwiczyć. I już się nie uda. Żadna siła nie przekona mnie dziś do tego.



Żeby nie było tak pesymistycznie, napiszę, że udało mi się dziś trzymać pory posiłków bez podjadania. Może trochę za dużo węglowodanów pożarłam, ale na wieczór już tylko sałatka delikatna...

Z kolei wczoraj wieczorem przesadziłam... Miałam pierwszą w tym odchudzaniu (i mam nadzieję, że ostatnią) dużą "wpadkę". Planowałam, że wczoraj popracuję przy komputerze do około północy, dlatego kolacja miała być o 20. Chciałam przedtem położyć Chłopaków spać. Plan udało się zrealizować prawie idealnie. "Prawie", bo przy okazji zasnęłam sama. Obudziłam się nieco po 22 i poczułam duże burczenie w brzuchu. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się przed otwartą lodówką, a po chwili zjadałam już pomidora i jajko na twardo z MAJONEZEM!!! (i wcale nie był light!). Lipa panie, lipa... Cóż, przynajmniej nie padłam od razu do łóżka tylko się jeszcze nieco poruszałam- przez kilka minut "globalnie" (pochodziłam i poćwiczyłam), przez prawie 2 godziny dość "lokalnie" (palcami na klawiaturze). 

W związku z tym całym powyższym związkiem nie spodziewam się szczególnych efektów podczas jutrzejszego ważenia. Cóż, oby cokolwiek w dół...

Dziękuję, że komentujecie moje wpisy. To dodaje mi ochoty zarówno do walki o kolejne kilogramy w dół, jak i do pisania. Miałam już chwile zwątpienia w sens tego bloga i myśli "pewnie i tak nikt tego nie czyta...". Teraz już wiem, że są tacy, którzy jednoczą się ze mną- to miłe.


Foto: https://www.flickr.com/photos/aris1983/15099749386/in/photolist-p1jaqE-M2C8H-dqzqp-eeEgT3-3bvreH-4Q8Hs-6yC92a-7bFnNB-dXuV37-7MF8Z8-ocDu5V-dkjhfR-5b8K1e-4Ss1Q3-7uhxbw-7EoR4R-dM5FEU-rTp2N-SuiWg-63QF5G-9fDKUB-pvSdsM-CYwMQ-aTP6VH-pfPkPT-8aDUmZ-2viCUB-eeuxHY-p228Tb-etkEqf-5CerP9-qXxZg-dpKkmd-6Ep6ka-7HnDeX-dEeFAk-61Akdp-4WSUWp-9XxQqb-67qd48-7iWjDS-b5WkX6-9FS5qi-dMbWE1-nntBk4-5MANfR-dsrmGt-9eKcrK-o2VXZ6-8cfz8F



niedziela, 1 marca 2015

Weekend

Trudny weekend za mną. Goście u nas i moich Rodziców oraz dwie imprezy urodzinowe, w tym osiemdziesiątka Babci... Udało się przez te dni zjeść łącznie 1 niecały kawałek tortu (jaki był pyszny!). Tak bardzo miałam ochotę na więcej... A dziś zamiast pysznych pieczonych żeberek i białej kiełbaski zjadłam gotowane pulpety rybne (no też były niezłe...). 

Przez te dni nieco trudniej było mi przestrzegać pór posiłków, bo w gościach marudzić nie wypada ;), ale udawało się jeść niezbyt dużo i zdrowo. Wczoraj zamiast ćwiczeń miałam ponad godzinny spacer, ale dziś już się udało "zaliczyć" stały zestaw ćwiczeń. Coraz sprawniej je wykonuję i coraz szybciej mija mi te pół godziny- to przyjemne.

Chyba trochę za mało piję, bo tylko około 1,5l dziennie. Muszę nad tym popracować. Tym bardziej, że wczoraj udało mi się kupić czystek.

Foto: https://www.flickr.com/photos/46232874@N08/4813796031/in/photolist-8knXRi-dCL3Me-dWVBgt-8WAZ98-3nJSY7-GDeQG-6YBtyR-9FrTeX-dW6oqf-dX2gCu-4DxoGX-3kEeCN-4GDdt6-AaQxC-Q1iLZ-bEcEcj-77sYrX-8QqSgy-aozUPw-rpj47u-5obtu3-bAWXG3-7iaaFC-a1V683-7i6kbe-b53ZCz-bDB9NK-2Wa2Kn-aH1r2z-bT7owt-6LPBSg-bsor9R-9jrv7r-7Hzih4-hSHPUa-artPh7-65woJn-aPGowz-aWEEni-cgmvuo-aHBtxB-4nAGPs-84oQnC-9FuPBL-aBuT98-4DxmYk-9GgBSK-tRg3Q-6FF34H-btAHSL



czwartek, 26 lutego 2015

Zdrowo jeMY


Dziś dzień żywienia zbiorowego, tzn. Mężuś w domu ;). O dziwo, udało mi się namówić Go na zdrowe posiłki. Oto nasze poranne naleśniki pełnoziarniste z owocami i jogurtem naturalnym:


Wczoraj miałam tak pracowity dzień, że ćwiczenia zostały mi na wieczór. Jak trudno było się zabrać do nich po 21... Udało się jednak! Chłodny prysznic po wynagrodził mi trudy (nie lubię gorącego prysznica). I powiem Wam, że coraz łatwiej wykonuje mi się te ćwiczenia. 
Jednak dziś miałam inną aktywność fizyczną zamiast ćwiczeń- prawie godzinny spacer nad rzeką- szybkim tempem. Nie liczę nawet setek skłonów i przysiadów robionych z Łobuzami oraz przy sprzątaniu.

Dziś czwartek. Czas na wagowe wieści. Strój- taki jak poprzednio (błagam, nie komentujcie skarpetek matki pracującej ;) ). Ta dam:

Wygląda na to, że w tydzień zgubiłam 2,5 kg! I tylko 1 razy byłam tak naprawdę głodna.
Jej, to bardzo miłe uczucie...

wtorek, 24 lutego 2015

Jednak czuć...


Wczoraj zachwycałam się świetnym samopoczuciem po ćwiczeniach, a dziś... tu boli, tam strzyka ;) Cóż, podejrzewam, że po pierwszym tygodniu będzie tylko lepiej! 
W ogóle miałam dziś problem ze zmotywowaniem się do ćwiczenia. Przez 2 godziny mówiłam sobie: "za 5 minut zacznę ćwiczenia" ;). Póki co ćwiczę w środku dnia, przeważnie w czasie, gdy Młodszy śpi. Obawiam się, że odłożenie sobie ćwiczeń na wieczór może skończyć się słabo.


Dziś czułam głód, oj, wilczy głód. Chyba dlatego w końcu zaczęłam ćwiczyć (żeby przestać myśleć). Cały dzień nie pozwalałam sobie na podjadanie, a na koniec (choć kolacja była o 18.30, bo podejrzewałam, że zasnę z Dziećmi) skończyłam po Starszym pół miseczki owsianki z gruszką i rodzynkami. O 21.20...

Dziękuję wszystkim, którzy to czytają, a szczególnie tym, którzy zostawiają ślad. To dla mnie bardzo wspierające!

A na koniec cytat, który ostatnio ktoś mi podesłał:
Trzeba wytrwałej pracy, a nie krzyków dziecinnych: "nie wytrzymam!", "nie mam sił!". Z pewnością ich nie masz i mieć nie możesz, ale Bóg jest wszechmocny, a On jest- chociaż zasłonięty przed Tobą- wierny. Bądźże wierna... 
bł. Marcelina Darowska


Foto:https:https://www.flickr.com/photos/jalon_dna/3198373014/in/photolist-5SCuSj-apcXUo-aitCCD-87w3AC-b5c3wM-3fCcUW-7Lsdn6-boh3Fq-4mL2za-4rvuJZ-32cvYf-3grLo5-tUcap-bcVLDZ-9iJ3L7-4mP8tN-9fCHpB-apcXTb-7tfK7s-akp7Fe-5ZpQdM-2VFqqo-L4wtz-apadLP-b9LBwx-paXyJZ-6v9jvw-6qaNXw-25D4Mi-5oRUGd-4RBu2V-5oy7wS-79i8Qk-3gQ3Le-8jEGNr-7QURTQ-7Wizdb-45J8BN-9fCFdH-96c5Y-9iETrp-pHkxCh-X57vF-ahQf9p-59wxRq-4AU16f-jnZ6Ze-bnCWQc-6VRbxR-4MYn7h

poniedziałek, 23 lutego 2015

Ćwiczenia i bakłażan

Jest po 22.00. Ostatnia noc minęła mi kiepsko (tysiąc pięćset pobudek...), a ja:
1. nie zasnęłam przy usypianiu dzieci
2. mam jeszcze mnóstwo energii!

Chyba nawet domyślam się dlaczego. Dziś do moich postanowień dodałam jeszcze 30 minut ćwiczeń dziennie. Wybrałam "Ćwiczenia na zdrowy kręgosłup". W teorii wydawały mi się zupełnie lajtowe, jak na początek, ale muszę przyznać, że po solidnie wykonanych ćwiczeniach naprawdę czułam niemały wysiłek (spociłam się nawet! ;) fuj- taka prawda...). Zmęczenie trwało jednak nie dłużej niż 20 minut, a później poczułam się dużo lżej! No i ten przypływ energii. Podoba mi się!

Oto ćwiczenia:



Wiem, że pewnie niejedna czytająca bloga osoba mogłaby przebiec maraton i te ćwiczenia mogą wyglądać nieco zabawnie, ale- jak to mówią- nie od razu Rzym zbudowano! Z drugiej strony, pewnie niejedna osoba czytająca tego bloga z trudem przypomina sobie siebie ćwiczącego bezustannie przez 30 minut- podejmiecie wyzwanie ćwiczenia razem ze mną? :)

Jedzenie nie zaprzątało mi dziś głowy zanadto. Miałam sporo spraw, więc udało się nie zjeść nic poza zdrowymi posiłkami o określonych porach. No, może poza kolacją, która była nieco cięższa niż ostatnio. Upiekłam bakłażana, ale nie mogłam się powstrzymać i na niektóre kawałki dołożyłam troszkę mozzarelli. Wyszło o tak: (swoją drogą, ciekawe, kiedy Google wymyśli opcję dodawania smaków na blogu... ;) )




sobota, 21 lutego 2015

Randeczka

Dziś byliśmy z Mężem na randce :) W dodatku w restauracji i do tego w porze obiadu... Nie było łatwo, ale udało mi się zamówić tylko sałatkę! (no, podgryzłam chlebka z pieca od Mężusia, ale tylko kawałeczek). Swoją drogą była pyszna, a jedzona odpowiednio wolno zdołała nawet zaspokoić głód!


A później udało mi się kupić ładne bakłażany po 4,99 za kilogram :)

I tylko owoc po Synku dokończyłam poza porą posiłków. Chyba coraz mniej czuję głód...

Foto: https://www.flickr.com/photos/sliceofchic/4902040558/in/photolist-8tbeSE-4rBCsm-4xRSCY-21E12e-6Xufr-gmcQt-8DMffK-mjTyT-9uwZbR-6TpqnH-4WYpSi-5W6i7-8Eukb3-at2yLU-5jwhfY-bLqPDH-8HdAop-7LHtBF-bpEjuk-JscUP-byDxvf-jb2JV-domNA1-9ZBGZm-Q1wZS-8gyrWP-4sA9Qj-ejhNWc-5LHph-ah6HQ1-2jrhkq-9oWubg-4NYkvZ-aQpb8v-7cPjYV-5ENdnW-k1Kh1-8Zd8hD-9ptehu-bWcGd5-4f7WBj-9NJ4UB-wEaR6-dXwYA3-8pSkrN-8eWjA2-dH6STy-7MkQMc-id7F4A-cvZcem

I wszystko jasne


I znów zasnęłam wczoraj przy usypianiu Dzieci... Miałam wrzucić aktualne wskazanie wagi i może podświadomie tak tego nie chciałam, że mój organizm sam się obronił przed stresem ;).

A poważnie- zdałam sobie sprawę z tego, co mnie stresowało w związku z ważeniem. Nie samo ważenie, bo tego się nie boję raczej, ale fakt, że obiecałam sobie, że to upublicznię tutaj...

Cóż, słowo się rzekło, a ja chcę walczyć na poważnie, dlatego przesyłam zdjęcie:

Co prawda zważyłam się w ubraniu, ale lekkim- nie ważyło na pewno 1 kg...
Nie skomentuję tego wyniku. "Jaki koń jest każdy widzi" ;)

Podejmuję wyzwanie, by w każdy czwartek zamieszczać aktualne wskazanie wagi.
Do roboty!

czwartek, 19 lutego 2015

Stresik

Dziś działania jedzeniowe bez większych trudności. No, może poza tym, że obiad zjadłam po niecałych 2 godzinach od drugiego śniadania. Tym razem plan dnia nie pozwolił na inną opcję. Musieliśmy jechać z Młodszym po Starszego i na długo oczekiwane szaleństwo w sali zabaw. Z początku miałam wyrzuty sumienia z powodu tego obiadu, ale już w połowie naszych szaleństw zorientowałam się, że mam tu tak niezłe ćwiczenia fizyczne, iż obiadek strawi się bez problemu ;)

A na podwieczorek zjadłam naleśnika z twarogiem bez cukru- był nawet smaczny....



A cóż za stres mnie dopada? 
Obiecałam sobie jutro odnaleźć wagę... Ostatnio ważyłam się jakieś 2 miesiące temu (i to na wadze u Rodziców), a nasza waga nie widziała światła dziennego od przeprowadzki, czyli ponad 4 miesięcy. Może zagubiła się na amen...? Chyba wolałabym...
Ostatnie (i najwyższe w moim "pozaciążowym" życiu) wskazanie wagi wynosiło 107,5... Aż się boję, co będzie jutro.






środa, 18 lutego 2015

Przekąseczki


Zamierzałam napisać posta również wczoraj, ale zasnęłam przy usypianiu Dzieci... Obudziłam się o 1.00 w nocy i jakoś dziwnie minęła mi chęć na pisanie ;)



Praca nad postanowieniem idzie dość dobrze. Niestety, wczoraj zdarzyło mi się poza porami posiłku skończyć (odruchowo!) połowę jabłka i wieczorem kilka łyżek kaszy. Nie sądziłam, że to pilnowanie się w kwestii przekąsek będzie aż tak trudne! Szczerze mówiąc to sporo wysiłku psychicznego kosztuje mnie to odchudzanie, bo ciągle muszę myśleć o tym, by niechcący czegoś nie zjeść ;). Cóż, dobrze, że idzie wiosna. Na spacerach i podczas zabaw na podwórku będzie dalej do lodówki! I więcej zdrowych warzyw!

Kilka osób zwróciło mi uwagę, że ostatni posiłek powinnam jeść nie o 19.00, ale na 3 godziny przed zaśnięciem. Sama już nie wiem, która wersja jest lepsza. Czy ktoś z Was zna jakieś naukowe opracowania na ten temat? 

Póki co moje pory jedzenia wyglądają następująco:

7.30- 8.00 śniadanie
11-11.30 drugie śniadanie (owoc/warzywo lub zupa)
13.30-14.00 obiad
16.00- 16.30 podwieczorek
19-19.15 kolacja
woda...

Dziś moja Mama przyniosła nam 3 serki "z krówką"- niegdyś moje ulubione... A ja nie zjem ani jednego. Ech, a tak ładnie wyglądają w lodówce...

W poniedziałek rozpocznę ćwiczenia, a w piątek (najbliższy) odnajdę naszą wagę łazienkową :)

Ps. Udało mi się zmienić zegar na właściwą strefę czasową, bo zupełnie złe godziny mi się wyświetlały...

zdjęcie: https://www.flickr.com/photos/house-n-baby/3049966740/in/photolist-5DvSRs-7hZcqR-aLp1LZ-4C1YZW-fCTFW4-enHv5-e7SsgU-5pVoeX-dYvq1-L5oqz-768ywK-9xYK6n-4YGdpX-p4hW9r-5hF57B-6Anip4-75Mh7-4XCLUL-4G7wHd-6dwkUF-CgpRN-4LJ76v-9do3aB-dCGCj-3HfQHo-7hkmCw-7Bb135-6bhAUJ-xUm6k-3gVdGC-5Lus5L-66wJ2F-9e4JFS-5v8uuv-5gTguE-65uCT2-zSwum-KvczV-dijk79-5cay9w-GYAaP-8qLsDb-87Nn8u-4hATb-3cyuV-3wgaH4-eBkGZW-5ww1XV-85PsMA-6tsoRy


poniedziałek, 16 lutego 2015

Jedzonko






Pewnie, żeby skutecznie i szybko schudnąć powinnam wybrać sobie odpowiednią dietę, zestawy ćwiczeń, plan dnia i generalnie zmienić swoje życie od zaraz. Cóż, tak nie zrobiłam. Wiem już, że w tej kwestii rewolucje nie są dla mnie. Przyjęłam więc system małych kroków.

W tym tygodniu zabrałam się za kwestię jedzenia. Na początek podjęłam walkę z moimi głównymi grzeszkami...


1. Podjadanie.
Chyba szczególnie łatwo jest z tym przy dzieciach. A to kaszka niedojedzona (a taka pyszna mi wyszła! ;), a to kanapeczka niedokończona czy pół obranego banana czekającego na lepsze czasy. A co tam- trzeba zjeść, bo nie wolno marnować jedzenia, no i większy porządek będzie w kuchni, gdy te czekające dania znikną szybko. -Tak łatwo się rozgrzeszyć. Od wczoraj- koniec z tym! Jem tylko w porze posiłku.
Nie sądziłam, że będzie to takie trudne. Dopiero teraz zauważam, jak często nachodzi mnie chęć, by złapać jakiś plasterek szynki samotnie marznący w lodówce...

2. Zero słodyczy i minimum cukru.
Żadnych czekoladek, żelek (o nie!), ciasteczek (no chyba, że upieczemy bezcukrowe...) i słodkich napoi.
Z tym póki co nie jest najgorzej, chociaż stoczyłam walkę, gdy dziś w piekarni tak pięknie uśmiechały się do mnie słodkie bułeczki... A jak pachniały!

3. Po 19.00 tylko woda.
Ile dziś już wody wypiłam... Noc nie będzie spokojna ;) Zapomniałam zjeść kolację przed 19.00 i kiszki grają mi marsza. Dam radę! (I kolejny łyk wody.) Cóż, gapowe trzeba płacić.
Właściwie dopiero niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że mam bardzo niezdrowy nawyk. Gdy tylko dzieci usną- zaczynam jeść. A jak powszechnie wiadomo, dzieci czasem mają trudności z zaśnięciem... Wtedy moja kolacja przypadała niekiedy i na 22-23... W sumie bardzo lubię (nie umiem napisać "lubiłam") to nocne pojadanie, bo to pierwszy i jedyny posiłek w ciągu dnia, który mogę zjeść naprawdę w spokoju. Bez gramolącego się na kolana głodomora (bo cóż to było dla niego wciągnąć miseczkę kaszy z owocami! W dodatku to było aż 10 minut temu!), bez nadchodzącego zza ściany krzyku: "MAMOOOOOO, bo on mi..." i wreszcie bez pośpiechu.


Póki co tylko (?) tyle. W przyszłym tygodniu dokładam do tego konkretną aktywność fizyczną. Muszę już iść spać, przynajmniej nie będę czuła, że jestem głodna ;) .



niedziela, 15 lutego 2015

Dlaczego "z miłości"?

I stało się. Pierwszy raz w życiu założyłam bloga.
Jestem mięciutka- tak powiedziało kiedyś o mnie pewne dziecko po kilku chwilach spędzonych na moich kolanach. Tak, ważę trochę za dużo...

Mam Męża i dwóch Synków. Kocham.

Co to znaczy, że chciałabym schudnąć z miłości?

  • Ważę ponad 100 kg. Kręgosłup mam w słabym stanie, a moje serce jest wciąż otwarte na kolejne dzieci... Chciałabym być ponownie mamą, ale otyłość to spore ryzyko.
  • Synkowie coraz sprawniej się poruszają, na wiosnę pewnie zaczną jeździć na pierwszych rowerkach, a ja nie będę miała siły nie tylko za nimi biegać, ale i chodzić... I generalnie szybko męczę się przy aktywnej zabawie z nimi, a chciałabym szaleć z nimi bez końca!
  • Chciałabym być atrakcyjniejsza dla mojego Męża...
  • I wreszcie- Pan stworzył mnie wspaniale, chciałabym nie marnować Jego daru...
Jestem ekstrawertyczką. Potrzebuję ludzi. Potrzebuję, by ktoś mnie to wspierał. Wstydzę się tak bezpośrednio o tym mówić i pisać np.na facebooku... 

Na dziś tyle. Jutro napiszę o moim planie na to chudnięcie i o pierwszych dniach. Aha! i skoro z miłości, to zaczęłam tę "walkę" 14 lutego ;)